Przeczytaj nową powieść Murakamiego, jeśli lubisz delektować się niespieszną akcją i tajemniczą aurą!
W nowej powieści Murakamiego historia rozwija się powoli, ale jest klimatycznie i z każdym rozdziałem coraz bardziej nierzeczywiście. Czytanie „Śmierci Komandora” to czysta przyjemność! Niemalże każde zdanie to majstersztyk.
Historia nowej powieści japońskiego pisarza zaczyna się zwyczajnie, choć dla głównego bohatera dość nieprzyjemnie. Niespodziewanie odchodzi od niego żona. Po sześciu latach małżeństwa, podczas kolacji oznajmia, że nie chce już z nim żyć. Kompletnie zaskoczony bohater postanawia jak najszybciej opuścić mieszkanie i wyprowadzić się. Jeszcze tego wieczora wsiada w swój stary samochód i rozpoczyna tułaczkę po Japonii. Przez kilka tygodni podróżuje od hotelu do hotelu, jada w przydrożnych barach i przeżywa coś w rodzaju żałoby.
„[…] moje uczucia jak wahadło o kształcie noża bujało się między jedną skrajnością a drugą, zataczając duży łuk. Ten łuk uczuć rysowany czubkiem noża pozostawił na mojej skórze liczne świeże rany.”
Podczas jazdy analizuje swoje życie. Wraca pamięcią do czasów, gdy studiował na ASP i chciał zostać malarzem abstrakcyjnym. Jednak ponieważ musiał z czegoś żyć, zaczął malować portrety. Z czasem okazało się, że jest w tym dobry. Zaczęły spływać kolejne zamówienia i tak, choć tego nie chciał, stał się malarzem portrecistą.
Po kilu tygodniach samotnej podróży powrócił do Tokio, ale tylko na chwilę, bo przyjaciel zaproponował mu zamieszkanie w starym domu jego ojca malarza – słynnego Tomohika Amady, mistrza tradycyjnego japońskiego malarstwa. Bohater informuje swojego agenta, że zrywa z malowaniem portretów i przenosi się do domu w górach. Mieszka samotnie, uczy w miasteczku malarstwa, w wolnym czasie słucha kolekcji płyt Amady, pije wino lub whisky i spotyka się z kochanką.
Po pewnym czasie stwierdza, że mimo że właściciel domu był malarzem, nie ma w nim ani jednego obrazu. Zaintrygowany zaczyna przeszukiwać dom i na strychu odnajduje jeden obraz. Płótno zatytułowane „Śmierć Komandora” ma w sobie coś szczególnego…
Kilka dni po odnalezieniu obrazu kontaktuje się z bohaterem agent i oznajmia, że pojawił się klient, który za namalowanie portretu chce zapłacić ogromną kwotę. Żyjącego właściwie bez dochodów malarza, kusi perspektywa otrzymania sporej sumy pieniędzy, która zapewniłaby mu utrzymanie na kilka miesięcy. Podejmuje więc decyzję, że namaluje jeszcze ten ostatni portret.
„Miałem wrażenie, że otaczający mnie wir stopniowo nabiera energii. I nie mogłem się już wycofać. Było na to za późno. Wir był całkowicie bezgłośny. Jego wręcz niezwykła cisza przejmowała mnie strachem.”
Tajemniczym klientem okazuje się Pan Menshiki – sąsiad, mieszkający w ogromnym, nowoczesnym domu widocznym z tarasu domu Tomohika Amady.
„„Są pewne rzeczy, których lepiej nie wiedzieć” – powiedział wcześniej Masahiko. Może i tak. Są też rzeczy, o które lepiej nie pytać. Ale nie można w nieskończoność nie pytać. Kiedy przyjdzie czas, nawet jeśli zatka się mocno uszy, dźwięk wzbudzi wibracje powietrza i dostanie się do serca. Nie można temu zapobiec. Jeśli ktoś chce tego uniknąć , musi żyć w świecie próżni.”
Odnalezienie obrazu i malowanie portretu Menshikiego to dopiero początek lawiny dziwnych wydarzeń, które spotkają bohatera po przeprowadzce.
„Stopniowo przestawałem odróżniać, co jest normalne, od tego, co nienormalne, co rzeczywiste od tego, co nierzeczywiste.”
Pierwszy tom „Śmierci Komandora” zaintrygował mnie na tyle, że na pewno sięgnę po drugi!